poniedziałek, 29 października 2012

MUSE. And you know what I mean.


Ziiiiimnooo. Tak tylko piszę, gdybyście jeszcze nie zauważyli. Idę śladem znajomych z fejsa, którzy dodają po 1500 wpisów o treści "śnieg!". Naprawdę?!

OK, wystarczy złośliwości na dziś. Fakt, faktem, tak duża ilość śniegu (u mnie zaspy, nie wiem jak u Was) zaskoczyła mnie. I to do tego stopnia, że zamiast spokojnie i łagodnie przejść w tryb zimowy jak co roku, musiałam to zrobić z dnia na dzień, przez co jakoś tak... dziwnie mi. Ale co tam! Kubek herbaty (zielonej <3 ) w dłoń i bierzemy się do roboty. W końcu obiecałam. MUSE.

Najpierw małe przypomnienie. O tym zespole pisałam już >>TUTAJ<<. I jeszcze jedno. Muse wystąpi w Polsce 23 listopada, w Łódzkiej Arenie, jeśli się nie mylę. Oczywiście, jak tylko złapię jakieś video to wrzucę. Mało kto robi taki rozp... Dużo hałasu robią :) A ten hałas jest niczym anielskie śpiewy. Ale wróćmy do początku.

Na początku była... nuda. Tak. Kiedy pomyślę sobie, co ja mogłabym zrobić, gdyby moje możliwości działania zależały od tego, jak bardzo się nudzę. Ale ja jestem ja. Jak mi się nudzi to słucham muzyki, jem, albo śpię.


Matthew Bellamy (gitara, wokal), Christopher Wolstenholme (bas) i Dominic Howard (perkusja), troje 13-letnich przyjaciół mieszkających w Teignmouth (hrabstwo Devon, Anglia), znudzonych otoczeniem, z tych trzech opcji wybrało czwartą. Założyli zespół.

Na początku nazywali się Gothic Plague (kilku członków pierwotnego składu opuściło zespół, po tym, jak Matt powiedział, że zamiast robić covery, powinni zająć się własnymi kompozycjami), później Fixed Penalty, Rocket Baby Dolls ( :D ), aż w końcu, w 1997 r. stali się Muse. Świat oszalał. Oczywiście jakiś czas później, ale jednak. A zanim to nastąpiło...

HAHAHAHAHAHAHA... znaczy wolę ich teraz.


Jeszcze jako Rocket Baby Doll, mieli tzw. "goth/glam" image. Wzięli udział w miejscowej bitwie zespołów. Wygrali, rozwalając w czasie występu cały sprzęt. Bellamy powiedział, że ta cała demolka była pewnego rodzaju protestem, więc zwycięstwo nieźle ich zaskoczyło. Dopiero w tamtym momencie zaczęli brać samych siebie na poważnie. Krótko po konkursie, cała trójka zdecydowała rzucić szkołę, pracę, zmienić nazwę zespołu na Muse i wyjechać daleko.

Po kilku latach gromadzenia fanów, chłopcy zagrali swoje pierwsze koncerty w Londynie i Manchesterze. Spotkali się z Dennisem Smithem, właścicielem Sawmills Studio. Obserwował on jak chłopcy dorastali, znał ich rodziców i miał spółkę produkcyjną z ich przyszłym managerem, Safta Jafferym. Spotkanie zaowocowało wydaniem pierwszej EP-ki Muse. Druga, Muscle Museum zdobyła 3 miejsce na liście indie piosenek i przyciągnęła uwagę dziennikarzy radiowych oraz brytyjskiego NME. Smith poznał ich z Jafferym, we współpracy z którym nagrali trzy pierwsze albumy: Showbiz, Origin Of Symmetry i Absolution.

Showbiz doskonale zaprezentował agresywny, a jednak także melancholijny styl zespołu. Teksty mówią o ludzkich relacjach i związkach oraz o trudnościach jakie chłopcy mieli z odnalezieniem się w ich rodzinnym mieście. Poniżej mój ulubiony utwór z tej płyty. Wszystkie kawałki mają w sobie coś, ale wolę ich późniejsze nagrania, na których Matthew brzmi ostrzej (i jest już lepiej wyrobiony), a i gitary są bardziej szarpane, chociaż nie zatraca się przy tym melodyjność. Melodyjność i Muse to praktycznie synonimy.

Na drugim krążku, Origin Of Symmetry chłopcy używają np. kościelnych organ oraz rozbudowują sekcję perkusyjną. Bellamy śpiewa też momentami wyjątkowo wysoko (co złośliwsi mówią, że czasem ciężko odróżnić, czy to Matt, czy może już gitara). Całość prezentuje się świetnie. Świetnie przyjęli to też krytycy, dając albumowi średnio 9/10.
Jak napisałam wcześniej, Muse=melodyjność. Sposób w jaki łączą elementy muzyki klasycznej z początków XX w. z ostrym gitarowym brzmieniem jest niesamowity. Generalnie trzeba wspomnieć o tym, że Muse tworzą coś, co na początku było zupełnie nieznane na brytyjskim rynku muzycznym. Byli inni. Wciąż są. Wprowadzili sporo zamętu, za co powinno się im dziękować, bo ileż można słuchać (uwielbianego przeze mnie skądinąd) britpopu, granego na jedno kopyto? Słowo "oryginalność" w ich przypadku staje się ciałem. A tutaj największe według mnie perełki, z tej właśnie płyty.



A o tym utworze (tym niżej, wersja live) ciekawie opowiada Matt:
Chodziłem do kościoła jakiś czas, kiedy byłem młodszy i zawsze przyciągały mnie kościelne organy. Dźwięk wychodzący z nich - właśnie tego chciałem, nie chciałem, żeby jakiś koleś mówił jak powinno być. Zauważyłem pewną barierę i to w jaki sposób ludzie wykorzystują religię i rzeczy tego typu do osiągnięcia mocy nad sobą nawzajem. Nagraliśmy tę piosenkę w kościele i to był trochę taki test siebie samego. Stanąłem przed proboszczem i spytałem, czy mogę podejść do kościelnych organów. Zapytał po co tu jestem i zgodził się, o ile mu zapłacę 400 funtów. Dałem mu 350 i wszedłem tam, nagrałem pod posągiem Jezusa piosenkę, która jest niezmiernie antychrześcijańska. To był mroczny moment w moim życiu.

Zespół wydał pierwszą płytę koncertową, Hullabaloo, zawierającą materiały DVD z występu w Paryżu oraz film dokumentalny o trasie zespołu.


W 2003 r. został nagrany trzeci regularny album, Absolution. Od razu stał się #1 w UK. Utworem Time is Running Out chłopcy zdobyli swoją pierwszą pozycję w Top10, a następnie trzy miejsca w Top20 utworami Hysteria, Sing for Absolution i Butterflies and Hurricanes. W ramach promocji płyty wyruszyli w światową trasę. Podczas jednego z koncertów w USA Bellamy miał mały wypadek na scenie, jednak kiedy wrócił do zdrowia koncerty wznowiono. Muse zagrali też na Glastonbury, a koncert ten określili jako "the best gig of our lives". Niestety, godzinę po tym niezwykle ważnym dla chłopców koncercie, tata Dominica, który był na festiwalu, zmarł na atak serca. Pozostała dwójka wspierała Dominica, który, jak uważa Matt, był szczęśliwy, że jego tata oglądał ten występ.

Zespół kontynuował trasę. Zdobył wiele nagród, m.in. MTV Europe, za "Best Alternative Act" i Q Award, za "Best Live Act".
Jak dla mnie, Absolution to album lepszy od poprzednich, ale nie lepszy od kolejnych :) Chociaż (oprócz tego, że w całości prezentuje się ponadprzeciętnie) zawiera dwie absolutne rewelacje. Kocham obie.


A tutaj jeszcze Hysteria w wykonaniu live z Wembley. No eeeeeeej. Pisałam, że rozp... To jest jedna z rzeczy, które MUSZĘ zrobić przed śmiercią. Pójść na koncert Muse. Na youtube to oglądam i już mnie łapie ekstaza. Nie wyobrażam sobie, co by się ze mną działo, gdybym tam była...


Mamy za sobą już trzy albumy. Według mnie, każdy kolejny lepszy. Na tym ostatnim chłopcy już pokazali granie, jakie lubię u nich najbardziej, ale to, co ostatecznie rozpaliło moją miłość do nich to płyta Black Holes and Revelations. To właściwie pierwszy ich krążek jaki przesłuchałam, więc płomień buchnął jasno i gwałtownie. Później zaczęłam się zapoznawać z tymi starszymi i nowszymi, co tylko podsyciło ogień i umocniło mnie w przekonaniu, że Muse to jeden z najlepszych zespołów ever, a Matt Bellamy - jeden z najlepszych gitarzystów ever.

Black Holes... został wydany w 2006 r. i oczywiście od razu trafił na pierwsze miejsca list na całym świecie. Nawet w Australii. Nie żebym coś do Australii miała. To po prostu koniec świata. Również oczywiście, płyta, a właściwie zespół za płytę, dostał mnóstwo nominacji do wielu prestiżowych nagród i same nagrody, co to mi się ich wymieniać nie chce ;)

Single to m.in. Supermassive Black Hole (zna to każda nastolatka-fanka Zmierzchu, często tylko to), Starlight, Knights Of Cydonia. Chyba największym koncertem zagranym w ramach tej płyty, był wspomniany już koncert na Wembley. Supermassive Black Hole z tego występu znajdziecie w starszej notce, w której zapowiadałam tą. Za ten koncert dostali drugą nagrodę za najlepszy występ na żywo. Na Wembley zagrali dwa razy i oba zostały zarejestrowane na płycie HAARP. Zespół w dalszym ciągu jeździł po całym świecie i wszędzie robił rozp...

A teraz najlepsze kawałki z Black Holes...




We wrześniu 2009 r. Muse nagrał swój piąty studyjny album - Resistance. Jest to pierwszy krążek, którego sami byli producentami. Once again, pierwsze miejsca na listach itd :D Recenzje wypaśne, sprzedaż większa nawet od poprzednich, nagrody (np. za efekty specjalne na koncertach i generalnie za wszystko). Pierwszym singlem było Uprising, wydane 7 dni wcześniej niż cały album. Ponownie, zespół wyruszył w mega-giga trasę koncertową, zdobywając sympatię i zazdrość kolejnych mężczyzn, oraz łamiąc serca kolejnych kobiet. Btw. Matt Bellamy, w którym tak wgl się kocham, jest żonaty z tą oto piękną damą.
Kate Hudson
I szczęść im Boże. Dzieci będą z tego ładne. A właściwie to już są. Dobra, nie będę tutaj robić portalu plotkarskiego, zainteresowanych (albo raczej zainteresowane) odsyłam do Googli :)
O czym ja tu... Aha! Pojechali znowu w trasę, zjeździli whole world, supportowali np. U2, sami byli supportowani przez świetne zespoły. Całe granie przy okazji tego albumu trwało ok. półtorej roku.
I znowu, moje ulubione (zwróćcie uwagę zwłaszcza na ten pierwszy, jest naprawdę piękny, słychać w nim dokładnie to, co uwielbiam w głosie Matta i całą melodyjność, o której pisałam):




A teraz teraźniejszość.

O najnowszej płycie pisałam już >>TUTAJ<<. Szósty album zaczęli nagrywać we wrześniu zeszłego roku (czyli 2011, dla zagubionych). No i zaczęło się. Do mediów zaczęły przeciekać różne informacje. Fani zaczęli martwić się nie na żarty, kiedy Bellamy, co prawda żartobliwie, ale jednak, napisał na Twitterze, że nowy album to będzie "chrześcijańska gangsta-rap-jazz odyseja, z pewną otoczką buntowniczego dubstepu, 'face melting' [idiom, którego za Chiny nie mogę przetłumaczyć; oznacza chyba jakieś bardzo mocne emocje, które są niemalże bolesne i stąd ta 'stopiona twarz', czyli twarz wyrażająca niesamowite emocje, wykrzywiona; tak wiem, what the hell...], metal-flamenco-kowbojska psychodelia".

Inspiracje muzyką klasyczną, symfoniczno-rockowe brzmienia na najwyższym poziomie, a ten tu wyskakuje z dubstepem?! No WTF?!

Muzycy podkreślali w wywiadach, że nowy album to będzie coś kompletnie innego niż dotychczas, że inspirują się francuską muzyką house i elektroniką. Kompletne wrzenie spowodował trailer wypuszczony przez zespół latem, który zawierał elementy dubstepu.

Pierwszym singlem z albumu, który tak w ogóle nosi tytuł The 2nd Law został utwór Survival, który stał się także oficjalna piosenką Olimpiady 2012 w Londynie. Zespół wykonał ją na ceremonii zamknięcia. Utwór ma ciekawe intro, później też jest ciekawie. Mnie się podoba. Uważam, że idealnie pasuje do Olimpiady i w ogóle jest dobry. Niektórzy twierdzą, że momentami zawiera granie charakterystyczne dla Muse z czasów pierwszych płyt (to niekoniecznie plus).

Kolejnym singlem, który wzbudził więcej sympatii jest Madness. Pozwolę sobie zacytować samą siebie z wcześniejszego posta :)
Niektórzy porównują utwór do brzmienia jakie miało Queen, w latach 80. Chris Martin z Coldplay, powiedział:

"Byłem na ich pierwszym koncercie 13 lat temu. Jestem dumny mogąc powiedzieć teraz,że uważam to [Madness] za ich najlepszy utwór."

NME pisze, że w Madness, panowie z Muse wzięli na warsztat definicję hałasu muzyki basów i użyli do stworzenia ‚soft rock sex music’. To, co na początku może się kojarzyć z dubstepem, w rzeczywistości jest świetnym rockowym singlem.


Pomimo początkowo mieszanych uczuć publiki co do nowego albumu, szybko zdobył on miejsce 1 w UK oraz miejsce 2 na liście US Billboard 200.

Muse to zespół, który gra rock alternatywny, często także określany jako przedstawiciel space rocka, czy rocka progresywnego. Ich muzyka zawiera elementy elektroniki, hard rocka, muzyki klasycznej i czegoś, co nazywa się 'rock opera'.

Brzmienie zespołu zmieniało się przez cały czas działania i dalej się zmienia. Możemy być pewni, że tak jak było do tej pory, kolejna płyta także będzie pokazywała ich nowe oblicze. Jako inspiracje Muse wymienia się m.in. Pink Floyd, Radiohead, Depeche Mode, Queen, U2, czy Jeffa Buckleya. Jak więc widzicie, rozstrzał całkiem spory.

Chłopcy potrafią zebrać elementy na pierwszy rzut oka do siebie nie pasujące i stworzyć z tego coś zupełnie nowego i niespotykanego. Myślę, że oprócz zwyczajnie solidnego warsztatu, talentu i charyzmy, to jest jeden z głównych powodów ich sukcesu. I jeszcze Matt. On też... jest powodem sukcesu.
Muse i styl ich grania to temat rzeka, ale nie wiem, czy macie ochotę czytać o tym, jakiego typu gitar używają i pod jakim kątem Matt uderza w struny, żeby uzyskać bardziej elektroniczne brzmienie. I nie wiem, czy mam ochotę o tym pisać.
Co jest najważniejsze? Są dobrzy. To tyle w tym temacie :)

A na koniec pożalę Wam się jeszcze. Administratorom chyba się coś porąbało, bo nie mogę normalnie napisać posta. Wszystko muszę robić w widoku HTML, co jest nieziemsko niewygodne. Nie da się edytować obrazków i rozmieszczać ich w tekście tak, jak wcześniej, mam problem z wyświetlaniem filmików z YT. Nie mogę nawet normalnie pogrubić czcionki, albo wstawić cytatu. W ogóle wszystko się pojebało. A mnie to denerwuje, bo siedzę i męczę się z tym od godziny 16.00, a teraz jak to piszę, jest 22.23. No bez kitu.

No nic. Może samo się naprawi. To mój sposób na wszystko. "Samo się naprawi".

Trzymajcie się ciepło i pijcie dużo rumu, to nie zamarzniecie ;)